Artyści i naukowcy dla Solidarności

Gdańska Galeria Fotografii MNG

Projekt 2006

Projekt od 2007


Strona główna

Kalendarium Projektu

Katalog Niepokora

Poszukujemy

Uczestnicy Projektu

Kontakt

Linki

Galeria

Fotografie opublikowane w Niepokorze

Fotografie pozostałe z archiwum Projektu

Grafika

Rozmowy, relacje

Teksty literackie

Kongres Kultury Polskiej, Warszawa 11-12 XII 1981

Dokumenty

Obiekty




Galeria » Rozmowy, relacje


Grzegorz Boros

Polska na naszych oczach odnawiała się duchowo

rozmawiali Katarzyna Goc i Stefan Figlarowicz, Gdańsk, lipiec–sierpień 2006

Poeci
Mieszkaliśmy we Wrzeszczu, znaliśmy się. Wrzeszcz była to dzielnica, która miała od zawsze te sto tysięcy mieszkańców i trzy wyższe uczelnie. Ważniejsze jednak było to, że na przykład Stanisław Esden-Tempski mieszkał na Konopnickiej, Marek Bieńkowski na Górniczej, Marian Terlecki na Matejki, Antoni Pawlak przy Politechnicznej, Andrzej Dor­niak przy Karola Marksa, z kolei ja mieszkałem na Partyzantów. Było nas wtedy sześciu z Wrzeszcza. Oczywiście w "Arkuszach" wydawana też była poezja innych ludzi, bowiem działały w Gdańsku co najmniej cztery grupy poetyckie jednego pokolenia. W tym chyba dwie związane z Uniwersytetem Gdańskim.
Swoistą, lecz kompletną panoramą stanu środowiska na rok 1977 był "Nowy transport posągów". Faktycznie była to antologia wierszy młodych poetów gdańskich. Dwadzieścia cztery nazwiska. Opracowali edytorsko Robert Knuth i Jerzy Janiszewski, którzy przedtem opracowywali swoje "Arkusze Poetyckie" w mojej serii. "Nowy transport posągów" to wyjątkowa książka, przypominająca film animowany w stylistyce op-artu. Ukazała się dzięki życzliwości Edwarda Mazurkiewicza, redaktora naczelnego Wydawnictwa Morskiego i niezwykłej wręcz cierpliwości redaktor prowadzącej, Joanny Konopackiej. Cały ten okres zamyka zbiór szkiców krytycznych Stefana Chwina i Stanisława Rośka Bez autorytetu. Ta książka liczyła się w skali krajowej, dotykała całych obszarów fikcji życia w PRL-u drugiej połowy lat siedemdziesiątych. Oddana do druku w końcu 1979 roku, ukazała się dopiero w 1981 roku. Wtedy w oficjalnych wydawnictwach tak długo trwał cykl wydawniczy książki. W długości tegoż cyklu miała swój udział cenzura, bo książki miały tam swoją kolejkę. (…)
Arkusze poetyckie były dość szczególną inicjatywą wydawniczą… Każdy pod względem graficznym był inny i stanowił swoisty eksperyment edytorski. Jednocześnie miały znamiona nietypowej serii wydawniczej. Grafik i poeta spotykali się i robili wspólną publikację. Najważniejsze, że wymieniali poglądy, dyskutowali, przełamywali międzyśrodowiskowe uprzedzenia, wreszcie współpracowali nad wspólnym dziełem.
Wyszło dziewięć różnych arkuszy o wspólnym formacie, lecz różnorodnych pomysłach. Pomagała nam szeroko pojmowana reguła Marshalla McLuhana, iż "forma przekazu jest treścią przekazu". Było to w latach 1975–1978. Arkusze wychodziły przez cztery lata. Zależało mi na tym, aby przezwyciężyć pewną izolację między środowiskami. Zdawaliśmy sobie sprawę z mechanizmu, iż każda władza celowo pogłębia podziały. (…)
Na Uniwersytecie Gdańskim wychodziły "Litteraria". Odbywały się liczne spotkania autorskie w kawiarni "Literackiej". Środowisko tętniło mnóstwem imprez artystycznych o zasięgu lokalnym jak i ogólnopolskim, i co najważniejsze, dysponowało znaczącym wówczas potencjałem intelektualnym.
(…) Ten swoisty, lecz ciągle niezbadany fenomen, spowodował, iż w sierpniu 1980 roku prawie wszyscy spotkaliśmy się w Stoczni…Wraz z przedłużaniem się strajku rosło napięcie. Wiadomo było, że nie będzie lekko. Ważnym przełomem dla strajkujących było kilka dni wcześniej powszechne uczestnictwo we mszy świętej (z licznymi przypadkami indywidualnej spowiedzi), sprawowanej na terenie stoczni w niedzielę 17 sierpnia. Liczono się z tym, że może nadejść najgorsze. Pokonanie własnego strachu, na trzeźwo bez alkoholu, to była poważna próba. W tym miejscu należy wyeksponować fundamentalną okoliczność, decydującą o powodzeniu strajku. Obowiązywał absolutny, rygorystyczny zakaz wnoszenia do stoczni i picia na jej terenie alkoholu w jakiejkolwiek postaci. W kontekście ogólnego rozpicia społeczeństwa polskiego, kiedy alkoholizm był rzeczywistą plagą i zagrażał podstawom egzystencji Polaków, było to zdarzenie bez precedensu. Stereotyp Polaka-alkoholika: "w pracy leniwy, po pracy pijany" był niezwykle wygodny dla władz, gdyż w znacznym stopniu uzasadniał utrzymywanie potężnego aparatu represji. Zaczęło to się dość szybko zmieniać od czerwca 1979 roku. Podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski na masowych zgromadzeniach modlitewnych, mszach świętych, gdzie słuchano nauczania Ojca Świętego, wyłania się nowy obraz Polaka trzeźwego, dobrze zorganizowanego, a więc zdyscyplinowanego, i co równie ważne, otwierającego się na drugich. Polacy, którzy bez incydentów gromadzą się sami, bez udziału komunistycznej władzy, odkrywają samodzielność prowadzącą do samorządności. Odkrywają, że mogą mieć do siebie zaufanie nawet w masowych zgromadzeniach, w dużym stopniu przestają się lękać. I to właśnie był owoc działania Ducha Świętego przywołanego przez biskupa Rzymu na placu Zwycięstwa w Warszawie. Polska na naszych oczach odnawiała się duchowo. Tę przemianę łatwiej było dostrzec tym, którzy uczestniczyli w pielgrzymkach. Doświadczenie to w dużym procencie dotyczyło stoczniowców, którzy rok przed strajkami pielgrzymowali i modlili się. Stąd, w miejsce półlitrówki wódki, na styropianie nierzadko zjawiał się różaniec. Uwidoczniło się to zwłaszcza w godzinie próby 19 sierpnia, wieczorem, w obliczu niezwykle realnej groźby pacyfikacji strajkującej stoczni przez doborowe jednostki desantowe. Były one zgrupowane na lotnisku gdańskim w Rębiechowie, czekały na rozkaz z Warszawy. Trwanie w tym zagrożeniu we względnym spokoju, bez objawów paniki, było możliwe dzięki modlitwie. Poezja czytana w tym czasie przez młodych poetów z Gdańska na Sali BHP, nieoczekiwanie stanowiła pomoc w egzystencjalnym rachunku sumienia. Jawne opowiedzenie się po stronie strajkujących wymagało wówczas sporej odwagi cywilnej i… trzeźwości. Pijany wówczas bywał odbierany jako prowokator… Takie było, między innymi, doświadczenie ze strajków 1970 i 1976 roku. W szerszym kontekście, na tym tle, powoli przestawała być aktualna wielowarstwowa, jakże trafna diagnoza kulturowa postawiona przez Stefana Chwina i Stanisława Rośka w książce pod tytułem Bez autorytetu. Niespodziewanie, w ciągu kilkunastu miesięcy, w odczuciu bardzo wielu Europejczyków, nie wyłączając Polaków, tym autorytetem – co było groźne dla wielu ośrodków władzy, nie tylko władzy komunistycznej – stał się Jan Paweł II…
Przypominam sobie, jak woziłem na składanym wózku nasze dziecko, rocznego Łukasza pod Bramę nr 2 Stoczni, na inhalację, aby pooddychał wolnością. Wierzyliśmy razem z moją żoną Bogumiłą, że nasz syn doczeka wolnej Polski. Z drugiej zaś strony, dla sporej grupy osób była to ta chwila, na którą wielu z nas czekało. Niektórzy podświadomie czekali, budząc się ze snu. (…)
Wydaje mi się, że to było coś niesamowitego o charakterze cudu. Zresztą, wiersz Antka Pawlaka dobrze to pokazuje:

RZECZYWISTOŚĆ ŚWIECI ODBITYM ŚWIATŁEM WIERSZA

Był wieczór Deszcz obmywał zastygłe
w oczekiwaniu miasto Szliśmy
w kierunku stoczni z niemym pytaniem
jak długo jeszcze ubrania stawały się
coraz cięższe Kieszenie były pełne
złowionych kropel deszczu


przed nami brama ubrana w kwiaty
Linia cichego frontu której
przekroczenie staje się także
doświadczeniem mistycznym Spójrz
Marian – powiedziałem – Z tej strony
mniej pada

I była to prawda
(…)

Bogdan Borusewicz
W czasie stanu wojennego przyszedł do mnie Marian Terlecki, który był związany ze strukturami podziemnymi. Powiedział mi, że trzeba przechować ukrywającego się przed aresztowaniem człowieka, czy jesteśmy na to gotowi? Okazało się, że Bogdan jest zagrożony, że szuka go SB i cały tabun tajnych funkcjonariuszy. Oprócz mnie i żony nikt nie wiedział, kim on jest. Był ucharakteryzowany na zupełnie kogoś innego. Musieliśmy być bardzo ostrożni, bo w razie wsypy można było natychmiast dostać pięć lat. I tak przetrwaliśmy kilka razy po dwa tygodnie. Wcześniej, poznałem Bogdana jako członka KOR-u, podczas rozrzucania ulotek na stacji Wrzeszcz w kwietniu 1977 roku. Obstawialiśmy go troszkę. Trochę go też denerwowaliśmy, byliśmy na luzie, a on był spięty. Nie wiadomo, jak to by się skończyło, gdyby nie miał dwóch takich klaunów jak my obok siebie. Z pewnością razem było bezpieczniej. W razie wpadki, przynajmniej jeden z nas, miał szansę uciec. Bogdan niósł przy sobie ulotki w aktówce. Kiedy nadjechał skład kolejki elektrycznej, Bogdan szybko wskoczył do przedziału służbowego. Z przeciwnej strony nadjeżdżała też kolejka. W momencie kiedy kolejka nabrała rozpędu, Bogdan rzucił te ulotki na peron, mniej więcej na środek. W wirze powietrza nadjeżdżającej przeciwnej strony drugiej kolejki, ulotki rozprzestrzeniły się po całym peronie. Przechodnie zbierali je, kilku tajniaków rzuciło się, zabierając może z dwadzieścia egzemplarzy. Reszta trafiła do ludzi. Z Andrzejem Dorniakiem musieliśmy szybko uciekać. Bogu dzięki nas nie namierzyli. Bogdan natomiast już chwilę wcześniej odjechał kolejką. (…)
W 1984 roku z Mirosławem Dziedzicem realizowaliśmy EMPiK sopocki. To znaczy nasz był projekt jego wnętrza i niektóre elementy tej realizacji. Realizowaliśmy to zlecenie przez Pracownie Sztuk Plastycznych. Pamiętam, że strop był dosyć duży, a zaprawa tynkarska źle dobrana. Jak tynk sechł, powstały niewielkie dołki, które należało zamaskować. Wymyśliliśmy, że na powstałych dołkach wymalujemy jaskółki. Akurat przechodził Bogdan. Był dobrze ucharakteryzowany na kogoś innego. Miał doskonale zrobiony dowód osobisty. Nadzorowałem w tym momencie montaż daszku nad wejściem do EMPIK-u, w miejscu gdzie znajduje się teraz krzywy dom sopocki. (W latach dziewięćdziesiątych pawilon parterowy został rozebrany). Zaprosiłem wówczas Bogdana Borusewicza na kawę. A on zapytał, co ja robię. Wyjaśniłem, że malujemy właśnie jaskółki na stropie czytelni Klubu Międzynarodowego Prasy i Książki. – A ile jaskółek będzie? – zapytał – Przewidujemy, że około 30. – Czy możecie sprawić, aby część jaskółek poleciała w kierunku wschodnim?Na życzenie Bogdana większość jaskółek tak właśnie skierowaliśmy. To była nasza tajemnica i dowód na to, że Bogdan Borusewicz niezależnie od sytuacji miał niesamowite poczucie humoru. Dziesiątki razy pomogło mu to wyrwać się z opresji. Było to w latem 1984 roku. Jaskółki doleciały do Kraju Rad, jak się niebawem przekonaliśmy. I sekretarzem KC KPZR został w 1985 roku Michaił Gorbaczow…

Pomnik
Zanim wybudowano Pomnik, w miejscu, gdzie w grudniu 1970 roku polegli stoczniowcy zastrzeleni przez Ludowe Wojsko Polskie, podczas strajku 1980 został postawiony drewniany krzyż. Miał najwyżej 6 lub 7 metrów. Wykonali go cieśle w stoczni. Niestety krzyż był prawie niewidoczny wśród wieżowców, w szerszej panoramie tej zaniedbanej części miasta. (…)
Zrobiliśmy z Wacławem Długoszem wstępną analizę tematu. Zwrócił się do nas Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, aby stanąć do konkursu na przestrzenną koncepcję pomnika. (…) Wedle dokonanych z Wackiem Długoszem obliczeń, trzy krzyże, a nie cztery jak to narysował Bohdan Pietruszka, musiały mieć od 42 do 44 metrów wysokości, tak żeby mogły zaistnieć w konfiguracji przestrzennej bezpośredniego otoczenia. Obstawaliśmy przy 44 metrach ze względu na symboliczną wymowę tej liczby. Jednak dzisiaj można spostrzec, szczególnie jadąc od strony Alei Zwycięstwa, że brakuje paru metrów. Nie wiem, z czego wynikała ta redukcja? [Wysokość Pomnika (42 m) wynikała z dostępności odpowiedniego dźwigu – przyp. red.] Chodziło nam głównie o to, aby w tej strzelistości krzyży wyrazić wołanie do Nieba… (…) Chcieliśmy zrobić tak, aby trzy krzyże zespolone, w sposób bardziej zwarty, znaczyły ideę solidarności. Byliśmy z Wacławem Długoszem autorami pracy zgłoszonej do konkursu. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Pomnik musi być widoczny z dworca, patrząc w kierunku stoczni. Tam znajdowała się szczelina między Zieleniakiem a obecnym budynkiem Komisji Krajowej Solidarności. Pomnik udało się wkomponować w tę szczelinę, co stanowiło dominantę tej właśnie osi widokowej ze stoczniowymi dźwigami w tle. Należy w tym miejscu podkreślić, iż Pomnik Poległych Stoczniowców mający w pierwotnej wersji Bohdana Pietruszki kilkanaście metrów przy tej skali obiektów wokół starej pętli tramwajowej, nie byłby w ogóle widoczny.  Okazało się, że nasz projekt umożliwia szybkie podjęcie prac. W protokółach zapisano, oprócz tego, iż uzyskaliśmy drugą nagrodę, że nasza koncepcja spełnia stosunkowo najwięcej oczekiwań. Pierwszej, o ile pamiętam, nie przyznano. Ze względu na gigantyczne tempo prac, aby nie utrudniać realizacji pomnika, przekazaliśmy z Wackiem Długoszem nasze prawa autorskie Komitetowi. (…)

Czesław Miłosz
W ramach Społecznego Komitetu Budowy Pomnika zgłoszono wniosek zorganizowania ewentualnego pobytu Miłosza w Stoczni Gdańskiej. W kwietniu 1981 roku, w czasie podróży z żoną do Lublina, dowiedziałem się, że Miłosz otrzyma doktorat honoris causa KUL-u. Jego przyjazd był przewidywany na czerwiec. Powiedziałem żonie, że ja nie nazywam się Boros, jeśli Miłosza nie ściągnę do Gdańska. Wiedziałem, że będą kłopoty. Rzeczywiście, na początku były dość znaczne.
O jego wizycie w Lublinie dowiedziałem się u teściów, czytając "Kuriera Lubelskiego". Prasa centralna takich informacji nie drukowała z zasady, bo było wszystko ocenzurowane. Miłosz nadal miał zapis cenzorski mimo nagrody Nobla. W listopadzie 1980 wydano mu tomik z łaski na uciechę, ale to była wymuszona rzecz, taki neutralny tomik.
Jesienią, kiedy Czesław Miłosz otrzymał, ku zaskoczeniu wszystkich, nagrodę Nobla, zaproszony został do Stoczni Gdańskiej. Poproszono też laureata o przesłanie tekstu na pomnik. Miłosz pracował wtedy nad tłumaczeniem Księgi Psalmów, które wydała pewna oficyna paryska. Wybrał fragment 29 psalmu "Pan da siłę swemu ludowi, Pan da swemu ludowi błogosławieństwo pokoju". W telegramie dopisał "przy najbliższej okazji będę w Gdańsku". Telegram wisiał w gablocie, przy przychodni stoczniowej. Widziały go tysiące osób.
Dzwonię na początku maja do Andrzeja Miłosza i on mi mówi, że w planie Gdańska nie ma. Jest Łomża, Suwałki, Lublin, Warszawa, Kraków, a nie ma Gdańska. Pojechałem do Lublina, żeby przekonać Miłosza. Ale o tym za chwilę…
Pamiętam, że udaliśmy się do Komitetu Budowy Pomnika po glejt, że działamy z upoważnienia Komitetu. Było nas czterech: Marek Bieńkowski, Andrzej Dorniak, Marian Terlecki i ja. Na tym posiedzeniu porządek obrad Komitetu przedstawiał się następująco: dokończenie placu budowy, położenie nawierzchni z granitowej kostki rzędowej, tej historycznej (a więc realizowano dalej mój pomysł), następnie ustawienie koszy (…) na śmieci na Placu Solidarności i kiosk z pamiątkami oraz czwarty punkt, ewentualny pobyt w stoczni profesora Czesława Miłosza. W Gdańsku nie wierzyli, że możliwy jest jego przyjazd. Po rozmowach w Lublinie podczas uroczystości na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim profesor uznał, że nie ma żadnych przeszkód, by pobyt w Polsce zmodyfikować. Z kolei Andrzeja Miłosza kupiliśmy takim pomysłem, że nie ma lepszej puenty scenariusza pobytu w Polsce jak wizyta Czesława Miłosza w stoczni!
Jeszcze jedna okoliczność… Chłopaki ze Świdnika na fali entuzjazmu chcieli, aby Miłosz z Wałęsą lecieli nowiutkim helikopterem, wyprodukowanym i przetestowanym w ich zakładach, z Lublina do Gdańska, bezpośrednio po uroczystościach na KUL-u. Odpowiedzieliśmy, że mogą nie dolecieć! Dwa orły polskie mogą zostać zestrzelone przez "nieznanych sprawców". Było to niestety prawdopodobne. Szczęśliwie po dłuższej debacie odstąpiono od tego pomysłu. Argumentacja nasza trafiła, najprawdopodobniej dlatego, iż było to niedługo po sprowokowanym przez stronę rządową konflikcie bydgoskim.
Z Markiem, Andrzejem i Marianem podzieliliśmy się zadaniami. Opracowanie graficzne wydawnictwa powierzono Krystynie i Jerzemu Janiszewskim. Pobiliśmy chyba rekord Polski, gdyż wydrukowanie pamiątkowego tomiku poezji noblisty zajęło około trzech tygodni. Uzyskaliśmy zgodę autora na wybór z tomów wydanych w wydawnictwach emigracyjnych. Sukces był znaczny. Miłosz był bardzo zadowolony z pobytu w stoczni. Dla naszego noblisty była to ogromna niespodzianka i silne przeżycie. Co piąty stoczniowiec "wyposażony" w tomik poezji! Idziemy z Miłoszem po spotkaniu. Mimo odczuwalnego zmęczenia profesor zadowolony. Ponad dwa tysiące rozdanych autografów. W halach stoczniowych ustawiały się kolejki po tomiki. Dochód z ich sprzedaży zasilił fundusz budowy pomnika Poległych Stoczniowców 1970. Obeszliśmy Pomnik dookoła. Miłosz spogląda i mówi:
 – O! Mój wiersz Który skrzywdziłeś człowieka prostego w brązie odlany.
– Tak, panie profesorze, w brązie odlany.
– To pora już umierać, jak poetę w brązie odlewają – powiedział.
– Jeszcze niech pan tego nie robi, niech pan się nie spieszy, panie profesorze, co pan takie rzeczy opowiada…
Zaczął się śmiać, tak go to wtedy rozbawiło… Dożył 2004 roku! To jest autentyczna historia. Pamiętam jeszcze hasło umieszczone w historycznej sali BHP podczas tego spotkania skierowane do noblisty "Lud da siłę swojemu poecie".





Zastrzeżenie:
Wykorzystanie materiałów zamieszczonych na stronie www.artin.gda.pl wymaga zgody Muzeum Narodowego w Gdańsku Prawa autorskie do materiałów posiadają autorzy oraz Muzeum Narodowe w Gdańsku. Cytowanie materiałów wymaga podania źródła i autora użytego fragmentu.