Henryk Jarmołowicz
Moja skromna działalność...
fragmenty wspomnień, Gorzów Wielkopolski, sierpień 2006
Szeregowym członkiem Związku NSZZ "Solidarność" byłem od samego początku jego
utworzenia i w tym czasie oprócz entuzjazmu niczym się nie wyróżniłem dla tej
idei. Wprowadzenie stanu wojennego w 1981 odbiło się niekorzystnie na mojej
psychice i bardzo boleśnie przeżywałem zaistniałą w tamtym czasie sytuację. W
tamtym okresie byłem jeszcze czynnym członkiem Gorzowskiego Towarzystwa
Fotograficznego i w związku z tym byłem od czasu do czasu wykorzystywany do
wykonywania diapozytywów używanych w sitodruku. Pracowałem w dużym zakładzie
przemysłowym tj. w ZWCH "Stilon" – stąd znałem wiele osób i różne środowiska w
mieście. Na moją postawę wpłynął również fakt, iż wiedziałem z autopsji co to
jest komunizm w istniejącym wydaniu, bo w czasie wojny byłem na zesłaniu aż pięć
lat w Ałtajskim Kraju. W 1987 Kazimierz Modzelan, (...) (miał w naszym
regionie najdłuższy okres internowania i był członkiem władz NSZZ
"Solidarność"), zorganizował w 1987 r. zakonspirowaną drukarnię sitodrukiem. Do
współpracy przy drukowaniu wciągnął moją skromną osobę, bo mnie osobiście znał i
z zakładu pracy, i z grania w szachy. Lokal znajdował się przy ul. Łazienki na
drugim piętrze w nowym budownictwie, a były tam dwa pokoiki, kuchenka i malutka
łazienka oczywiście z wanną bardzo użyteczną. Lokal zdobyto w ten sposób, że
ZWCH "Stilon" pozyskując zawodnika do drużyny szachowej Steczkowskiego zapewniły
mu mieszkanie. Była to I liga, więc zakład utrzymywał i opłacał cały
lokal. Steczkowski, szachista z górnej półki, jak tylko nadarzyła się okazja
zrejterował nie tylko z Gorzowa Wielkopolskiego, ale i z Polski. Z kraju
wyjeżdżał oczywiście z niewiastą i niby tymczasowo, więc niewiasta towarzysząca
szachiście nie zapłaciła cła od jakiegoś owinięcia futrzanego szyi – może to był
jakiś lis, bo na granicy zaznaczono, że miało to wrócić z powrotem w jakimś
terminie do kraju, a że powrót nie nastąpił miało to brzemienne skutki dla
drukarni. Pewnego przeciętnego dnia zjawił się smętny pan i zadzwonił do
drzwi, a w wyżej wymienionym lokalu całkiem przypadkowo znajdował się Kazik
Modzelan, weteran z internowania, i widząc przez judasza jakąś natarczywą osobę
oczywiście nie tracąc tzw. zimnej krwi ściągnął koszulę i podkoszulkę, otworzył
drzwi i stanął na samym progu sugerując niedwuznaczną sytuację. Podczas rozmowy
zmiękczył natarczywego osobnika, który straszył egzekucją komorniczą obiecując
zjawić się w jak najkrótszym czasie w jego lokalu biurowym w celu spłaty cła za
jakiegoś futrzaka i rozwiązania problemu. Żeby nie było wpadki, w biały
dzień, pilnując czy nikt nie idzie po schodach, wynosiliśmy dużo różnych
materiałów do piwnicy przez wiele godzin – czyli wszystko co mogło świadczyć o
istnieniu drukarni i wszystko co mogło nam się przydać. Drugim torem
załatwiania była sprawa w urzędach. Oczywiście zapłacono za tego futrzaka – nie
całą kwotę od razu, ale "wylamentowano" w ratach dla bezpieczeństwa. Następnie,
gdy afera futrzaka przycichła trzeba było cały majdan zataszczyć na stare śmieci
znów ryzykując dekonspiracją. Drukowanie "Feniksa" rozpoczynaliśmy od
wielkości strony A4, a po jakimś czasie zmniejszyliśmy format druku o połowę.
Emulsję światłoczułą początkowo wykonywano z dwuchromianu potasu + żelatyna, ale
trwałość tej emulsji była bardzo mała – w naszych warunkach i przy naszej
technologii pracy wystarczała maksymalnie do zadrukowania 500 stron. Nasz
docelowy nakład drukowanych egzemplarzy miał po jakimś już dopracowaniu
technologii nakład 5000 sztuk. Farba używana do druku wykonana była na bazie
enerdowskiego kleju do tapet "pelasal" i czarnej sadzy w paście z dodatkiem
oleju jadalnego. Tak wykonana farba miała sporo wad, a mianowicie zgromadzona w
ramce drukarskiej i pociągana podczas drukowania raklem zbijała się po pewnym
czasie w gęstą maź – tworzyło się zjawisko jak ubijanie śmietany w celu
uzyskania masła. (…) W celach bezpieczeństwa druki i negatywy po wykonaniu
diapozytywów nikłem na drobne kawałeczki i spłukiwałem w kanalizacji, a dobrze
to szło, bo mieszkałem na 9 piętrze. Przy takiej technologii drukowania nieraz
było dość dużo odpadów papieru i trzeba było się tego pozbywać, a w śmietnikach
mógł nas ktoś namierzyć więc w workach plastykowych wynosiliśmy na brzeg rzeki
Warty i wrzucaliśmy w jej nurt. (…) Oprócz wcześniej opisanego (...)
zdarzenia mogącego zdekonspirować lokal były i inne – choćby kapanie
niezauważone przez nas wody i przeciek do sąsiada piętro niżej (kolega jakoś to
załagodził). Było również zdarzenie jak drukowaliśmy kalendarz roczny
"Feniksa" i wracałem do domu tramwajem, a na całym tyle miałem odbity kalendarz.
Musiałem chyba gdzieś na świeży druk usiąść, a farba była śmierdząca i
"zachodnia". Papier do druku był załatwiany z zakładu papierniczego z
Kostrzyna. Maszynopisy przeważnie dostarczał mi Modzelan, ale wielokrotnie i
osobiście chodziłem pod wskazany adres, odbierałem maszynopisy i chowałem za
pazuchę. (…) Wydrukowane egzemplarze "Feniksa" pakowaliśmy do walizek i
przekazywaliśmy umówionym osobom o umówionej porze już szarówką, koło wiaduktu
nad rzeką Wartą. Za moją namową Kazik zorganizował spotkania chyba dwa, a
pamięta się przeważnie wszystko pierwszy raz, bo potem wszystko zaczyna
powszednieć i człowiek już przywiązuje mniejszą uwagę. W Poznaniu spotkaliśmy
się z inną grupą w celu wymiany doświadczeń przy produkcji bibuły sitodrukowej.
Spotkanie odbyło się w tzw. "wieżowcu" na parterze (...) w lokalu pozyskanym po
osobach co przebywały za granicą. Ta grupa do drukowania swojej bibuły
wytwarzała farbę na bazie mąki drukarskiej i czarny barwnik, chyba taki jak my.
Dokonaliśmy parę wymian informacji. Otrzymaliśmy ponadto formaldehyd w
oryginalnej butelce i pasek gumy do dwóch ostrych rakli co jeszcze się u mnie
znajduje. (…) Po zmianach ustrojowych w Polsce trzeba było zlikwidować
drukarnię i opuścić zajmowany lokal, więc zabrałem pokaźny majdan do swojego
niewykończonego domu, bo się budowałem i miałem dużo miejsca. Zapas papieru
zabrał do firmy "Habud" (dwa parkingi) Kazimierz Modzelan. Wziął również aparat
fotograficzny "Pentagon" – powiedział że odkupił od NSZZ "Solidarność". U mnie
oprócz ramek, sit, rakli, starej chemii znajdują się lampy do stołu do
reprodukcji, oraz powiększalnik "Magnifaks", ale wymieniono mi go za "Opemusa",
bo był większy potrzebny obrazek. (…)
|