Krzysztof Niedałtowski
Galeria św. Michała w Sopocie fragmenty rozmowy z Elżbietą Trybus, Gdańsk, październik 2006
1984 W roku 1984, tuż po tym, jak zdelegalizowano związki twórcze, artyści stwierdzili, że nie chcą być dalej narzędziem propagandy w rękach komunistów. Powstał ten wielki bojkot, który zamanifestował ich niechęć wobec wszelkich form państwowej sztuki. Z galerii, teatrów czy telewizji artyści zaczęli przenosić się do kościoła, który wydawał się być wtedy jedyną wolną przestrzenią dla sztuki, dla nieocenzurowanej twórczości. Pojawiła się ogromna energia, którą mogłem zagospodarować. Jako młody człowiek miałem może niewielkie doświadczenie, lecz ogromną pasję. Galeria św. Michała w Sopocie powstała więc dosyć szybko; pamiętam, były to moje pierwsze dni kapłańskie: księdzem zostałem w roku 1983, galeria zaś powstała niespełna rok później. Wraz z młodzieżą wspólnymi siłami zaadaptowaliśmy na jej potrzeby sale katechetyczne w dolnym kościele. Były to oddzielone od wnętrza sakralnego pomieszczenia, które jak na owe czasy stanowiły sporą powierzchnię wystawienniczą. Na ścianach zrobiliśmy ekrany ekspozycyjne oraz specjalne oświetlenie, jakie zamontowaliśmy na rampach zawieszonych pod sufitem. Pierwszą wystawą była "Walizka Warszawska". Pomysł polegał na tym, że znani i bardzo cenieni artyści warszawscy postanowili stworzyć dzieła w takim formacie, jaki pozwoli im zmieścić je do walizki, by następnie z łatwością móc je przewozić po Polsce. I rzeczywiście wystawa taka mogła być przewieziona w kilku walizkach z jednego ośrodka do drugiego bez większych nakładów finansowych. Nie zatrzymywaliśmy dzieł z wystaw, nie tworzyliśmy żadnych magazynów. Raz zmontowana grupa dzieł sztuki wędrowała do kolejnych galerii, które bardzo prężnie działały w Warszawie, Katowicach, Łodzi, Krakowie, Poznaniu czy we Wrocławiu na Ostrowie Tumskim, gdzie często bywaliśmy. W Galerii św. Michała wystawy organizowaliśmy regularnie. W działania zaangażowani byli tacy ludzie jak Jan Góra i jego żona Barbara Góra, Alina Afanasjew, Maria Kuczyńska, Maria Targońska. W sobotę wynosiliśmy ławki uczniów i instalowaliśmy wystawę. W niedzielę lub sobotę wieczorem odbywał się wernisaż, po czym w poniedziałek rano wszystko wracało na swoje miejsce, by wieczorem młodzież mogła uczestniczyć w katechezie. A ponieważ nie demontowaliśmy od razu dzieł, mogli oni jednocześnie obcować ze sztuką, co uważam za genialny przejaw edukacji artystycznej również z tego względu, że oprócz zwykłej katechezy mogłem nawiązywać do wydarzeń, jakie miały miejsce w Galerii. Pamiętam ogromną ilość ludzi, którzy przychodzili po mszach świętych na kolejne wystawy; myślę, że nigdy nie było tylu ludzi w innych galeriach jak w tych przykościelnych. Wówczas, podobnie jak dziś, prezentowana w galeriach sztuka współczesna nie była zbyt popularnym zjawiskiem. Natomiast taką sztukę, sztukę zaangażowaną, sztukę protestu, która była w pewien sposób wyrazem niezgody na to, co się działo wokół nas, na stan wojenny i działania komunistów, oglądały masy ludzi. To był fenomen, który pewnie już się nie powtórzy.
Formuła Drzwi Otwartych Formą kontaktów z artystami było hasło, na przykład "Tydzień kultury chrześcijańskiej" lub "Rocznica sierpnia". Był to rodzaj "otwartej księgi" – kto chce, ten deklaruje swoją obecność. Ogłaszałem, kiedy należy przywozić swoje prace i miało to charakter spontaniczny, nieprogramowy dlatego poziom prac był zróżnicowany. Nie było komisarza wystawy, jego funkcję pełniło hasło będące otwartym zaproszeniem. Dzieła katalogowaliśmy w sposób bardzo prosty: nazwisko, temat, technika i rodzaj dzieła. Robiliśmy to bez zdjęć, na powielaczach lub sitodruku. Duszpasterstwo miało nawet swoje logo, jakim był uskrzydlony krzyż, zaprojektowany przez Janusza Osickiego. Dopiero później u dominikanów przybrało to charakter dokumentacji drukowanej przez podziemie.
Pogrzeb księdza Jerzego Popiełuszki Mszy św. za duszę zmarłego księdza towarzyszyła produkcja artystyczna: wieczór poezji i tekstów oraz plastyczna ekspozycja przygotowana przez sopockich twórców. Było pełno świec, które ludzie spontanicznie przynosili, tworząc w ten sposób niepodległościowy nastrój. (…)
1985. Symfonia Lutosławskiego Sporym wydarzeniem w dolnym kościele było praodtworzenie symfonii Lutosławskiego. Nie było to wykonanie na żywo – to trzeba powiedzieć od razu. Nagranie Lutosławski przywiózł prawdopodobnie z BBC. Zadedykowane Solidarności dzieło zostało odtworzone w obecności samego Mistrza w Galerii na – wówczas – bardzo dobrej jakości sprzęcie.
Obecność Pamiętam to wydarzenie, "Obecność" była symbolem bycia w TYM środowisku, a sprzeciwu wobec TAMTEGO. Należało to do ważniejszych spotkań dyskusyjnych w trakcie których czytano wiersze, prozę, zapraszano tych, którzy mieli ważny przekaz lub opowieść, by się nią podzielić z pełnym – z reguły – kościołem ludzi. Chętnie przyjeżdżali: Krzysztof Zanussi, Jan Józef Szczepański, Jerzy Turowicz. Środowisko literackie chciało w ten sposób zamanifestować swoją niezgodę na system, a to na pewno budziło sprzeciw władzy. Sam tego doświadczyłem: miałem być wysłany na studia zagraniczne, gdy tymczasem dowiedziałem się, że anulowano mój paszport z zakazem wyjazdu z kraju przez okres dwóch lat. Powodu mi nie zdradzono, chociaż domyślałem się, że moja działalność i współpraca ze środowiskiem twórczym stanowiła mocny kontrapunkt dla ich ideologii. Nie spodziewałem się jednak, że inwigilacja jest tak mocno posunięta; widziałem bowiem sporą teczkę, prawdopodobnie, swoich kazań czy wystąpień.
1986 Robiliśmy to, co uważaliśmy za słuszne. Był to rodzaj obywatelskiego obowiązku wobec tego, co się działo wokół, a zarazem bardzo spontaniczny i mocny protest mimo świadomości, że jest to działalność inwigilowana czy rejestrowana przez SB. Mój wyjazd na studia do Lublina w 1986 roku, brak osoby, która mogłaby to kontynuować, sprawił, że Galeria św. Michała przestała istnieć. Cały ciężar tych zdarzeń i zaangażowanie takich ludzi jak Jan Góra czy Alina Afanasjew przeniósł się teraz na dobre do dominikanów, gdzie w krypcie kościoła powstała w ciągu tego roku Galeria św. Jacka.
Przełom Na czas przełomu nie było mnie w Polsce. Nie przeżywałem więc tego tak dramatycznie jak niektórzy księża duszpasterze, którzy czuli, że środowiska twórcze odchodzą od kościoła. Wiedziałem, że ten azyl dla większości artystów nie może trwać wiecznie. Kościół w charakterze Ministerstwa Kultury jest funkcją zastępczą, to nie jest jego główne zadanie – to po prostu wynikało z sytuacji. Byłem pewien, że to kiedyś ulegnie zmianie i dlatego nie czułem rozczarowania, gdy artyści powrócili do galerii, teatrów czy sal koncertowych. Sztuka musi się żywić jakimś napięciem, pomyślałem, musi żyć, bo inaczej staje się, jak mówił Herbert "sztukaterią", dekoratorstwem, formą czystą i pustą niekiedy. Dlatego gdy ustąpiło to polityczno-społeczne napięcie, co napędzało artystów w latach osiemdziesiątych, wówczas miało szansę zaistnieć nowe – dla mnie może bardziej ważne i czyste – napięcie metafizyczne. Napięcie między tajemnicą i sacrum a tym światem i wyobraźnią artysty. To sprawiło, że zaczęliśmy tworzyć nową jakość, formę bardziej zorganizowaną programowo, którą stała się założona w 1991 roku Fundacja Pro Arte Sacra.
|