Artyści i naukowcy dla Solidarności

Gdańska Galeria Fotografii MNG

Projekt 2006

Projekt od 2007


Strona główna

Kalendarium Projektu

Katalog Niepokora

Poszukujemy

Uczestnicy Projektu

Kontakt

Linki

Galeria

Fotografie opublikowane w Niepokorze

Fotografie pozostałe z archiwum Projektu

Grafika

Rozmowy, relacje

Teksty literackie

Kongres Kultury Polskiej, Warszawa 11-12 XII 1981

Dokumenty

Obiekty




Galeria » Rozmowy, relacje


Wojciech Skrodzki

Zapiski świadka
fragmenty relacji, Warszawa 2006

Ruch sztuki niezależnej lat osiemdziesiątych to zjawisko w dziejach kultury polskiej unikalne. Po dziesięcioleciach tłumienia wszystkiego, co odnosiło się do sacrum i wątków patriotycznych, treści te ujawniły się z ogromną siłą w nowej przestrzeni wolności, jaka się przed sztuką niezależną otworzyła w dużym stopniu dzięki pomocy ze strony Kościoła. Oto wspomnienia jednego ze skromnych uczestników tego ruchu.

Zaczęło się chyba od "kolacji u Teresy". Janusz Bogucki, profesor UMK w Toruniu, przez lata śmiały organizator życia artystycznego i członek Związku Polskich Artystów Plastyków, taki kryptonim nadał organizowanym przez siebie po wybuchu stanu wojennego spotkaniom środowiska artystycznego w Domu Rekolekcyjnym Zakładu dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą. Teresa – to zaprzyjaźniona z gronem artystów Teresa Cwalina, dyrektorka szkoły w Laskach i uczestniczka spotkań. "Rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana" rozbrzmiewa raz po raz w słuchawce, a tu Bogucki mówi przez telefon, że zaprasza na kolację u Teresy w dniu takim, a takim. Na pytanie, o której godzinie, odpowiada z niezmiennym spokojem: o dziewiątej rano!
Pierwsze takie spotkanie odbyło się w końcu marca 1982 roku. Przybyło na nie około czterdziestu osób z całej Polski. Ktoś śpiewał – akompaniując sobie – Konfederatkę ("Nigdy z królami nie będziem w aliansach…"). Sędziwy duszpasterz Lasek ks. Tadeusz Federowicz długo i pięknie mówił o fundamentalnych dla sztuki wartościach Prawdy, Dobra i Piękna. Rozumieliśmy, jak bardzo niszczone one były przez komunę.
Inicjatywy różnych działań wychodziły ze strony ZPAP, bezpośrednio powiązanego z Solidarnością umową o stałej współpracy, i od jego wieloletniego, niezmordowanego prezesa, Jerzego Puciaty. ZPAP był wówczas zawieszony, a w czerwcu 1983 roku został rozwiązany. Cały czas działał w podziemiu i był jednym z istotnych motorów działalności podziemnej i obiegu sztuki niezależnej.
Pod koniec kwietnia 1982 ks. Wiesław A. Niewęgłowski, duszpasterz środowisk twórczych w Warszawie, polecił mi pomóc przy aukcji dzieł sztuki, ofiarowanych przez plastyków na rzecz zdelegalizowanej Solidarności. Aukcja odbyła się w wieży akademickiego kościoła św. Anny 2 maja – w dzień po pałowaniu na 1 Maja, a przed (straszliwym, jak się okazało) pałowaniem 3 Maja. Rano zastałem Jurka Brukwickiego, myjącego się i bardzo zmęczonego. Ten architekt, członek Komisji Kultury Regionu Mazowsze, przyszedł z przyjaciółmi wcześniej i zastał wejście do wieży zasypane przez SB wywrotką śmieci. Wszystko usunęli, nim ktokolwiek jeszcze przyszedł do wieży. W prowadzeniu aukcji uczestniczyli też plastycy Tomasz Łączyński i Andrzej Bielawski. Przybywały tłumy ludzi, a kupujących było wielu, mimo wysokich cen. Czasem ktoś nieśmiało napomykał, że chciałby kupić dany obraz, ale ma za mało pieniędzy. Wtedy zaczynaliśmy pertraktacje i komisyjne obniżaliśmy cenę. Przecież chodziło o to, żeby wszystko sprzedać. I udało się.
Listopad 1982. Plastycy zorganizowali pierwszą wielką wystawę w podziemiach warszawskich kościołów św. Krzyża i św. Aleksandra. Andrzej Możejko – malarz i dusza przedsięwzięć – zadzwonił do mnie, żebym jakoś załatwił udział Zdzisława Beksińskiego. I Beksiński dał dwa wspaniałe obrazy. Jesienią tegoż roku ważnym centrum działań niezależnych i wystaw podziemnych stał się warszawski kościół Nawiedzenia NMP na Nowym Mieście, siedziba Duszpasterstwa Środowisk Twórczych. Było tam bardzo wiele wystaw. Jako bodaj pierwszą (1982) pamiętam wystawę rzeźb Barbary Zbrożyny poświęconych tematowi Piety. Na 13 grudnia – pierwszą rocznicę stanu wojennego – urządzaliśmy wystawę projektów plakatu maryjnego. Szczególnie mocno zapadł mi w pamięć plakat z wielkim wezwaniem "Królowo Męczenników módl się za nami", autorstwa chyba Wojciecha Freudenreicha. Z tą wystawą były wielkie kłopoty. Oficjalna historiografia mówi, że nie można było odnaleźć kluczy do kaplicy. Tymczasem tak naprawdę siostra nie chciała ich nam wydać. Staliśmy zdesperowani przed kratą kaplicy. Nagle ktoś wykrzyknął: "Wieszamy plakaty na kracie, tak jak się je wiesza na płocie". Potem w wysokich kręgach ASP uznano to za znakomity pomysł koncepcyjny.

Na Żytniej i Solcu
Pierwsze miesiące 1983 roku wypełniły różne przepychanki sytuacyjne, związane z "porządkowaniem" sytuacji w kraju przed formalnym zniesieniem stanu wojennego. Właściwy ruch niezależny w sztuce w szerokiej skali rozwinął się na przełomie 1983 i 1984 roku. Mimo całkowitego bojkotu wszelkich oficjalnych form życia artystycznego do ruchu należała Galeria "Forma", funkcjonująca oficjalnie. W czerwcu 1983 roku Janusz Bogucki zorganizował wspaniałą wystawę prac artystów niezależnych w nieukończonych murach zespołu parafialnego Miłosierdzia Bożego przy ul. Żytniej w Warszawie, zatytułowaną "Znak Krzyża". Surowe przestrzenie tego zespołu i wnętrze wypalonego w czasie powstania kościoła tworzyły zupełnie unikalną scenerię ekspozycyjną. Na wystawie znalazły się również interesujące akcenty, związane z pamięcią Powstania Warszawskiego (na przykład fotografie Eugeniusza Lokajskiego). Wystawiono je w miejscu nazywanym przez parafian "Pietą Woli". Wspaniała postawa parafian i zaangażowanie proboszcza, ks. Wojciecha Czarnowskiego, sprawiły, że Żytnia stała się jednym z najważniejszych centrów sztuki niezależnej aż po rok 1989.
Pod koniec 1983 roku coraz szerzej rozwijało działalność kierowane przez ks. dyrektora Andrzeja Przekazińskiego warszawskie Muzeum Archidiecezjalne. Łącząc profesjonalną działalność ekspozycyjną z bogatym programem wieczorów koncertowych, obejmujących muzykę i poezję, stało się ono na kilka lat prawdziwym centrum kultury polskiej. Największą popularnością cieszyły się występy Przemysława Gintrowskiego i repertuar patriotyczny Piotra Szczepanika, któremu bezpieka groziła za to spaleniem jego podwarszawskiego domu.

Pojmowanie wolności
Czym wytłumaczyć tę wielką łatwość odnajdywania się artystów współczesnych w przestrzeni Kościoła? Czym wytłumaczyć wielką falę inspiracji wątkami religijnymi i patriotycznymi?
Względny liberalizm epoki Gierka w odniesieniu do sztuk plastycznych miał pewne swoiste cechy. Tolerował na przykład skrajną nawet awangardę, bo to dawało PRL polor kraju otwartego i zachodniego. Bardzo ostro natomiast tępione było wszystko, co odnosiło się do sfery sacrum i do inspiracji patriotycznych. I właśnie w tych zakresach sztuka niezależna stworzyła zupełnie nową sferę wolności. Kiedy indziej awangarda krytykuje tamten czas w imię wolności, nie rozumie, że właśnie to było wolnością.
W sferze sztuki niezależnej odnajduje się grupa krytyków, do której i ja należałem. Nową formą działań krytyków były tak zwane "pielgrzymki" do innych ośrodków: Krakowa, Wrocławia, Poznania… Polegały na parodniowych odwiedzinach pracowni i specjalnie przygotowanych wystawach środowiskowych. Pamiętam taką wystawę w jednym z kościołów Wrocławia wiosną 1984 roku, gdzie zachwyciły mnie piękne grafiki pasyjne. Te spotkania w pracowniach nie ograniczały się tylko do prezentowania dzieł. Dyskutowało się tu o głównych racjach sztuki, problemach ruchu niezależnego, podziemnej działalności związkowej… W czasie jednej z takich wypraw koleżeństwu wydarzyła się fatalna i nader podejrzana przygoda. Samochód fotografa solidarnościowego Erazma Ciołka został obsypany żwirem przez ciężarówkę. Przednia szyba rozsypała się w drobny mak, a było kilkanaście stopni mrozu. Dalsza podróż odbyła się pod osłoną parasoli fotograficznych, rozpostartych przed oczyma, dla osłony przed przejmującym wichrem i mrozem.
Latem 1984 roku dotarła do naszego kręgu inicjatywa Jerzego Puciaty zorganizowania w Gdańsku wystawy na rocznicę Solidarności. Lista zapraszanych artystów była oczywista. Żałowałem, że nie można się dodzwonić do Jacka Sempolińskiego, bo bawił na wakacjach w swoim Mięćmierzu. Wszystkim było przykro z powodu jego nieobecności na wystawie. Przez przypadek wypadł w ten sposób z prestiżowej imprezy. Przed samą rocznicą przyjechała biała furgonetka Wałęsy i zabrała obrazy z Warszawy i Krakowa. Do Gdańska wystawę pilotowali Jurek Brukwicki i ja. Późnym wieczorem obrazy zostały rozlokowane w dominikańskiej Bazylice św. Mikołaja. Około północy zjawił się Janusz Bogucki z żoną Niną i przejął urządzanie wystawy, więc nocnym pociągiem wróciłem do Warszawy. Gdański kościół dominikanów stał się ważnym ogniwem obiegu kultury niezależnej. Tutaj systematycznie organizowano spotkania z ludźmi kultury, działała (w kaplicy za lewą nawą) Galeria św. Jacka, systematycznie urządzająca ważne wystawy indywidualne.
W październiku 1985 roku zostałem zabrany z domu; bratu powiedziano, że zabierają mnie do Pałacu Mostowskich (siedziba komendy stołecznej MO). Kiedy samochód skręcił na Most Gdański, ogarnęło mnie przerażenie. Jak nic jeszcze jedno porwanie, pewnie będą mnie torturować na Golędzinowie (ówczesna baza ZOMO). Myślałem nawet, czy nie wyskakiwać z samochodu, ale stwierdziłem, że nie jestem Chrostowskim. Na szczęście zatrzymano mnie na krótko na ul. Okrzei na Pradze. Esbek mówił do mnie, że cała sztuka niezależna jest działaniem przeciwko Polsce Ludowej. Wiedziałem o tym doskonale; dlatego właśnie wszyscy to robiliśmy. Milczałem, odmawiałem powiedzenia czegokolwiek. Odmówiłem także spotkań w kawiarni – ponoć dla rozładowania stresu. Na koniec usłyszałem, że "skończę jak Popiełuszko". W tej atmosferze Brukwicki wciąż jeździ po całej Polsce. Boi się wyrzucenia z pociągu w pełnym biegu. To nie obsesja, to już realna możliwość. Nasilają się w tym czasie napady "nieznanych sprawców" na osoby mocno zaangażowane w robotę podziemną. (…)
Wracajmy do Warszawy. Jest już luty 1988 roku. Trzeba przeprowadzić akcję przepisywania dla Komitetu Helsińskiego materiałów o łamaniu praw człowieka. Akcję organizuje malarka Majka Kwiatkowska, która z Krystyną Brzechwą prowadziła od początku stanu wojennego samopomoc koleżeńską artystów plastyków. Zbieramy się wieczorem w jej mieszkaniu, każdy z własną maszyną do pisania. Przybyła też krytyk Barbara Majewska. Pozorujemy prywatkę. Magnetofon rżnie niesamowicie, ale jest tylko jedna taśma, więc na okrągło leci: Jak się masz, kochanie, jak się masz? Pracuje na raz bodaj siedem maszyn. Moja jest szczególnie głośna, jeszcze przedwojenna. Dostałem ją od Henryka Wańka – malarza i pisarza. Właśnie kiedy wydał w podziemiu swoją powieść, nie mógł sobie poradzić z obecnością maszyny. Bał się rewizji, ale i wyniesienia obciążającego urządzenia – ktoś mógłby go zobaczyć. Powiedział mi więc któregoś dnia: "Dam ci maszynę za wyniesienie jej z domu". I mam ją do dziś, na niej piszę te słowa. Tymczasem furkot maszyn narastał. Nasza obstawa sygnalizuje, że zaczynamy być obserwowani. Majka ma być "chora", łóżko rozgrzebane – ale nic się nie dzieje. Mroźnym rankiem mijam na rogu zmarzniętego cywila o ponurym spojrzeniu. Przechodzę spokojnie. Udało się.

Szare korzenie
Ruch niezależny to nie tylko artyści. To szerokie rzesze współpracujących: księży, studentów różnych kierunków, robotników – którzy mocno pracując nad sobą w Solidarności, przeżyli prawdziwy awans społeczny, próżno obiecywany przez władców PRL-u. Pamiętam ich skupienie, coraz to bogatszą polszczyznę i z biegiem dni nadrabiany dystans do inteligencji. Ta cicha rewolucja społeczna, to jeden z efektów działania kultury niezależnej. Bez wsparcia ludzi z drugiej linii, bez ich pomocy, słów pokrzepienia czy rozładowujących napięcie żartów, cały ruch kultury niezależnej nie wyściubił by nosa poza pracownie artystów. Tym często bezimiennym, skromnym pomocnikom należą się najgłębsze wyrazy podziękowania. O takich jak oni Arkady Fiedler napisał w Dywizjonie 303 cały rozdział "Szare korzenie". W naszej walce również odegrali rolę korzeni, bez których fantasmagorie iluś tam plastyków rozwiałby wicher historii. Dziękuję tym wszystkim, o których mogę powiedzieć tylko "nasza obstawa", "kurier dowiózł", "przygotowano".





Zastrzeżenie:
Wykorzystanie materiałów zamieszczonych na stronie www.artin.gda.pl wymaga zgody Muzeum Narodowego w Gdańsku Prawa autorskie do materiałów posiadają autorzy oraz Muzeum Narodowe w Gdańsku. Cytowanie materiałów wymaga podania źródła i autora użytego fragmentu.