Artyści i naukowcy dla Solidarności

Gdańska Galeria Fotografii MNG

Projekt 2006

Projekt od 2007


Strona główna

Kalendarium Projektu

Katalog Niepokora

Poszukujemy

Uczestnicy Projektu

Kontakt

Linki

Galeria

Fotografie opublikowane w Niepokorze

Fotografie pozostałe z archiwum Projektu

Grafika

Rozmowy, relacje

Teksty literackie

Kongres Kultury Polskiej, Warszawa 11-12 XII 1981

Dokumenty

Obiekty




Galeria » Rozmowy, relacje


Wojciech W. Wiśniewski

O tym, jak pisałem dziennik w więzieniach stanu wojennego
relacja, Kraków 2006

Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce 13 XII 1981, wbrew zamierzeniom jego twórców, nie przyniosło likwidacji obiegu wydawniczego „wolnego słowa” ani też nie przerwało prowadzenia niezależnej działalności związkowej. Mimo ostrego restrykcyjnego prawa zaczęły się już od pierwszego dnia stanu wojennego tworzyć podziemne struktury organizacyjne, zaczęto wydawać pierwsze konspiracyjne gazetki. Jednak w Krakowie po kilku dniach nastąpiła wyraźna i widoczna zapaść w ruchu podziemnym. Dopiero po okresie zastoju, w trzeciej dekadzie stycznia 1982 roku, zaczęły ukazywać się pierwsze podziemne czasopisma. Doszło wtedy do kilku wpadek. Byłem wśród aresztowanych. Do stanu wojennego byłem członkiem redakcji „Wiadomości Krakowskich”, czasopisma wydawanego w Zarządzie Regionu NSZZ „Solidarność”, podstawowego i najpoczytniejszego z czasopism solidarnościowych wydawanych w całym Regionie Małopolska, tygodnika publikowanego w nakładzie kilkunastu tysięcy egzemplarzy i mimo ceny (było normalnie sprzedawane), ze względu na charakter, prawdziwie rozchwytywanego przez czytelników. Prowadziłem też jeden z dwu pionów wydawniczych krakowskiego – w praktyce podziemnego (mimo tak zwanego festiwalu Solidarności) – wydawnictwa ABC.

Aresztowano mnie w Krakowie 24 stycznia 1982 roku. Początkowo przebywałem w Areszcie Śledczym Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej na ul. Mogilskiej, później na Montelupich w Krakowie, a po wyroku (10 marca 1982 skazany byłem na rok i 3 miesiące pozbawienia wolności) w Raciborzu. Następnie ponownie przewieziono mnie na Montelupich, skąd po pewnym czasie przeniesiono mnie do więzienia na ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu. Tam wyszedłem na wolność.

Od momentu, gdy miałem dostęp do papieru i długopisu, to jest od przeniesienia mnie z aresztu do więzienia na Montelupich aż do ostatnich dni pobytu w więzieniu we Wrocławiu, prowadziłem systematycznie zapiski. Choć pisane były w celach więziennych, gdzie tylko sporadycznie przebywałem sam, a które w dodatku wielokrotnie w ciągu dnia były dyskretnie podglądane przez pracowników służby więziennej, na Montelupich zaś także służby bezpieczeństwa, to notatki te sporządzałem, co może się wydawać nieprawdopodobnym, w pełnej konspiracji. Zapiski powstawały w tajemnicy, zarówno – co oczywiste – przed klawiszami, jak i współwięźniami. Nie wiadomo było bowiem, który ze współtowarzyszy z celi może donosić, więc dla bezpieczeństwa lepiej było ukrywać się z ich pisaniem przed wszystkimi. Musiały być więc sporządzane, o co w małej celi było niezwykle trudno, poza zasięgiem wzroku innych więźniów. Było to możliwe w zasadzie jedynie wieczorem, kiedy już po apelu, ale jeszcze przed zgaszeniem światła, można było już leżeć na łóżkach, lecz i wtedy trzeba było być bardzo uważnym. Raz, że na łóżko nieoczekiwanie mogli zajrzeć inni więźniowie, dwa, że pisanie mogli dostrzec klawisze podglądający nas co pewien czas przez wizjer w drzwiach (tak zwanego judasza). Względnie najspokojniej pisało się więc, leżąc na najwyżej położonym łóżku, gdzie było się zwykle już poza zasięgiem wzroku klawisza podglądającego nas przez wizjer i był czas na ukrycie się z tym pisaniem, gdy usłyszało się, że któryś z więźniów będących jeszcze na dole albo leżących niżej zaczyna się ruszać na łóżku, co mogło oznaczać, iż ma zamiar wstać. Dlatego bardzo zadowolony byłem, kiedy przypadało mi w udziale, (…) łóżko na trzecim piętrze. (…)

Zwykle starałem się sporządzać zapiski, udając, iż czytam książkę (wtedy kiedy już miałem do nich dostęp), ale i wówczas poza markowaniem przewracania kartek, należało od czasu do czasu odezwać się do współwięźniów, by nie wzbudzić ich zainteresowania. Pisałem w dużym napięciu, cały czas przygotowany do błyskawicznego ukrycia sporządzanych zapisek. Chowałem je, jak tylko usłyszałem jakieś odgłosy na korytarzu, bo mogło to oznaczać na przykład rewizję lub nieoczekiwane przenosiny do innej celi (a więc nie tylko rewizję), a przeważnie klawisze poruszali się po korytarzach bardzo cicho. Pisanie przerywałem także, kiedy dostrzegałem zbytnie zainteresowanie współwięźniów moją osobą (stąd w zapiskach widoczne jest niekiedy przerwanie wątku). Raz tylko wpadłem z zapiską (na szczęście dopiero co rozpoczętą i bardzo neutralną), kiedy siedząc w niewielkiej celi, gdzie były tylko dwa łóżka przyczepione do ściany jak półki, na których nie można było ukryć się przed wzrokiem podglądającego klawisza, pisałem, siedząc przy stole, i nie usłyszałem, jak funkcjonariusz podszedł do drzwi. Zobaczył mnie notującego coś i szybko, gdyż było to w ciągu dnia, otworzył drzwi i zabrał mnie wraz z wszystkimi moimi rzeczami do dokładnej rewizji. Oczywiście zapiskę wtedy odnalazł, ale na szczęście, choć zwróciło to na mnie dodatkową uwagę SB, nigdy później, mimo niejeden raz bardzo dokładnego przeszukiwania mnie, niczego więcej nie znaleziono. Natomiast w zarekwirowanej notatce nie było niczego, co nie spodobało się funkcjonariuszom, bo w przeciwnej sytuacji dostałbym którąś z kar więziennych, od tak zwanego twardego łoża (to jest spania na samych deskach bez materaca), poprzez utratę – na jakiś czas – możliwości „widzenia” z rodziną, przepadku talonu na paczkę, możliwości utraty wypiski, wysyłania i otrzymywania listów.

O tym, jak traktowane było wówczas w więzieniu sporządzanie jakichkolwiek notatek, pokazuje najlepiej to, że zawsze, kiedy pisałem coś jawnie – przy stole, to niemal natychmiast lub wkrótce potem były one kontrolowane (i zwykle rekwirowane) przez służbę więzienną. W czasie jednej z takich rewizji zabrano mi nie tylko odpis zestawu jedzenia dostępnego w kantynie więziennej na tak zwaną wypiskę (z cenami), ale i skonfiskowano nawet sporządzone przeze mnie kopie moich skarg i pism procesowych skierowanych do prokuratury i sądu, na których miałem potwierdzenie ich odbioru przez funkcjonariuszy więziennych.

Poza wspomnianym wyżej przypadkiem utraty, zapiski od razu po ukończeniu były starannie ukrywane, z tym że musiały być schowane w takim miejscu, by w razie nagłego przeniesienia mnie gdzie indziej, nie pozostały w opuszczanej celi. (…) Równocześnie miejsce ukrycia zapisków musiało być takie, by dało się je – cały czas będąc pod czujnym okiem klawiszy – w dyskretny sposób wydobyć i niepostrzeżenie przekazać rodzinie, wykorzystując moment, gdy funkcjonariusze pilnujący widzenia patrzyli w inną stronę. Należało być też nastawionym na to, że mając widzenie przez siatkę (aresztowany i odwiedzający stali w odległości około metra od siebie, a dodatkowo rozdzielała ich bardzo gęsta siatka, o oczkach mających około centymetra wysokości, do której formalnie nie wolno było się zbliżać), nie będzie żadnego bezpośredniego kontaktu z rodziną, bo nie będzie można – jeśli trafi się na fatalnych widzeniowych – nawet się z nią przywitać. Trzeba było być przygotowanym (co się również zdarzało) na powrót z zapiskami do celi, bo choć klawiszom było wiadomo, że nie miałem bezpośredniego kontaktu z rodziną, to także w drodze powrotnej do celi dokonywali bardzo starannej (czasem dokładniejszej niż w pierwszą stronę) rewizji. A przeszukania klawisze prowadzili nierzadko tak dokładnie, że – bez jakiegokolwiek specjalnego sprzętu – znajdywali nawet igłę przypadkiem wbitą gdzieś w buta. Na szczęście mój patent przenoszenia zapisków był taki, że choć klawisze kontrolowali mnie wielokrotnie, to nigdy ich nie znaleźli. (…) Notatki były bowiem ukrywane w papierosie, niekiedy umieszczonym w pozornie nieotworzonej paczce, i aby je odkryć, musieliby wiedzieć o tym, że na pewno coś przenoszę, bo bez zniszczenia wszystkich papierosów, jakie miałem, nie natrafiliby na nie. Taka metoda ukrywania notatek wymagała sporządzania ich na karteczkach niewielkich rozmiarów. Takich, by po złożeniu i odpowiednim zrolowaniu zmieściły się w papierosie, zajmując nie więcej jak połowę jego długości, bo pozostałą część należało wypełnić tytoniem, by schowek wyglądał jak zwykły papieros. Z tych też względów zapiski sporządzone były przeważnie na niewielkich karteczkach, z których najmniejsze miały 7 na 10 centymetrów. Zachowało się ponad trzydzieści kart tych notatek. By na niewielkich kartkach zmieścić maksymalnie dużo treści, zapiski sporządzane były pismem możliwie najmniejszym i równocześnie w sposób bardzo skrótowy. Choć byłem cały czas bardzo ostrożny i mogłem liczyć na to, że zapiski raczej nie zostaną wykryte, jednakże na wszelki wypadek notatki były tak prowadzone, by nawet w razie wpadki i odczytania przez SB, nikomu nie zaszkodziły, stąd często mają formę bardzo enigmatyczną.

Pisane były maczkiem i to niemal dosłownie. Na pierwszych trzech, największych (gdyż nie byłem wtedy wprawiony w ich miniaturyzacji) formatu 15 na 21 centymetrów (czyli wielkości kartek normalnego zeszytu), znalazły się zapiski mające – jak się okazało po ich przepisaniu – aż 28 stron znormalizowanego maszynopisu, to jest ponad 1,25 arkusza autorskiego. Na dalszych kartach, znaczniej już mniejszych, pismo było jeszcze mniejsze i mieściło się tam więcej tekstu. Pisane były na bieżąco w 1982 roku, a więc w najbardziej restrykcyjnym okresie lat osiemdziesiątych, w normalnych aresztach i więzieniach, gdzie panowały zasadniczo inne, znacznie trudniejsze warunki pobytu niż w ośrodkach internowania zwanych „internatami”.

W takich warunkach jednak niezbyt wiele można było napisać i potem przemycić na zewnątrz. Zakazane też było (o ile nie miało się na to specjalnej zgody władz śledczych lub więziennych) posiadanie w celi jakichkolwiek własnych książek czy nawet gazet. Przed osadzeniem mnie w celi zabrano mi zarówno Konstytucję PRL, jak i Kodeks karny, bo nawet (a może właśnie) te książki dla ówczesnych władz więziennych były wydawnictwami bardzo niepożądanymi. Sporo czasu minęło, nim udało mi się uzyskać zgodę na dostarczenie tych wydawnictw do celi. Ludzi znających z autopsji realia więzienne śmieszyły opowieści o tym, jak to Adam Michnik siedzący nieco później w więzieniu i mający być pod jakoby specjalnym (w rozumieniu bardziej rygorystycznym) nadzorem SB nie tylko dysponował w celi bogatym księgozbiorem, ale i pisał tam systematycznie duże artykuły oraz obszerne książki, które jakoby przemycał później na zewnątrz. Śmieszyło to (ale i irytowało), gdyż bez wiedzy (a tym samym i zgody) SB nie było to fizycznie możliwe, podobnie też jak i wykonywanie jakichkolwiek zdjęć w więzieniach. Napisałem o tym już w roku 1985 w podziemnej prasie, uważając, że publikowanie przez Michnika tekstów na Zachodzie pod własnym nazwiskiem dodatkowo szkodzi sprawie Solidarności, gdyż stwarza fałszywy obraz polskich więzień, bo „każdy, kto był w więzieniu, wie, że jeśli klawiszowi zależy na znalezieniu czegoś, to nie ma możliwości wyniesienia [z celi] nawet główki od szpilki, nie mówiąc o wielkich elaboratach”, jakie pisał Michnik, ani też nie ma możliwości nielegalnego (to jest bez zgody SB) korzystania z jakichkolwiek książek.





Zastrzeżenie:
Wykorzystanie materiałów zamieszczonych na stronie www.artin.gda.pl wymaga zgody Muzeum Narodowego w Gdańsku Prawa autorskie do materiałów posiadają autorzy oraz Muzeum Narodowe w Gdańsku. Cytowanie materiałów wymaga podania źródła i autora użytego fragmentu.